poniedziałek, 3 października 2011

Bardzo osobista relacja z 22 MFK( iG)

Festiwal
 Łódź, Łódź i po Łodzi jak powiada stare niemieckie przysłowie. Przyznam, że zawsze odwiedzam ten festiwal z wielkim sentymentem i bez większych nadziei na nagrodę i nigdy się nie zawodzę. Za każdym razem jest to dla mnie miłe przeżycie społeczne i za każdym razem ma wpływ na mnie jako komiksiarza. Faktem jest, że czasem dodaje mi skrzydeł i mobilizuje do wytężonej pracy, a czasem daje potężnego kopa w dół, kiedy widzę ile mi brakuje do innych, jakie potrafią rzeczy na kartce wyprawiać osiągając poziomy, dla mnie tak odległe jak prywatna awionetka. Tego roczny wyjazd znalazł się nieco pomiędzy tymi dwoma stanami.

Konkurs

Dwa wspomniane wcześniej komiksy, mimo całkiem przyjemnego prezentowania się na wystawie konkursowej nie znalazły się nawet w katalogu. Trudno wypowiedzieć mi się na temat konkurencji, bo nie miałem kiedy przeczytać prac nadesłanych, ale było ich nadzwyczaj dużo i wizualnie miały naprawdę wysoki poziom, co bardzo mnie cieszy pod kątem pojawiania się świeżej i dobrej krwi w środowisku. Problemem było niestety ich rozmieszczenie w Galerii. Pomijając fakt wielokrotnie już wspomniany i wyjaśniany dotyczący zaskoczenia organizatorów i nieprzygotowania się na taką ilość prac, sposób rozmieszczenia tychże prac na tym wołał o pomstę do nieba nieuporządkowaniem i pewną dowolnością rozmieszczania poszczególnych plansz komiksów.Bardzo miłą choć niezaskakującą informacją okazała się nominacja i wygrana albumu Scientia Occulta moich dwóch kolegów Roberta Sienickiego i Łukasza Okólskiego, którzy zebrawszy laury za najlepszy polski album komiksowy dołączyli do grona tych-którzy-wyszli-spoza-shortów.
Doszedłem więc do wniosku, który dojrzewał we mnie dość długo, powoli przebijając się w podświadomości i przedzierając przez zasieki niewiary we własne umiejętności, a który został ostatnio mocno wsparty na rozmowach i opiniach kolegów starszych i mądrzejszych komiksowo ode mnie. Biorąc pod uwagę jak niewiele czasu mam,  postanowiłem przestać się rozdrabniać szortami, paskami i generalnie skierować swe kroki tam gdzie Robert i Łukasz, czyli w stronę długich historii. Ot takie noworoczne przyrzeczenie, że na przyszłym MFK zaznaczę swoją obecność, nie praca konkursowa a albumem komiksowym. Mam nadzieję dotrzymać tego przyrzeczenia.


 Ludzie
Na tegorocznym Festiwalu poznałem wiele nowych postaci, znanych i nieznanych wcześniej z internetu, spotkałem mnóstwo znajomych osób, a wszystko to złożyło się na bardzo, bardzo przyjemne społeczne doświadczenie. Od wielu lat ewoluuję jako uczestnik festiwalu i cieszy mnie to bardzo. 18 lat temu pojawiałem się jako fanboy, biegałem od autora do autora, śliniąc się na każdą znaną postać i marząc o malutkim chociaż rysunku, płacząc nad każdym wyborem, który komiks kupić- tak duże były braki na naszym rynku u tak małe możliwości ich uzupełnienia. Była to także jedyna okazja w roku, żeby zmusić się do zrobienia jakiegoś komiksu. Teraz wysyłając prace konkursowe, robię to bardziej z rozpędu niż z potrzeby zaznaczenia swojej obecności, komiksy kupuję, ale bez wielkiego ciśnienia mając tysiąc i jeden innych, nawet korzystniejszych okazji do wzbogacenia kolekcji czy uzupełnienia serii. Nie pędzę też do każdego gościa z prośbą o autograf, bo ani mi na tym tak bardzo już nie zależy ani w większości przypadków nie muszę spędzać godzin w kolejkach, bo i tak każdego z nich poznam w relacjach " jak twórca z twórcą" i jeżeli będą mieli ochotę to mi się na czymś podpiszą, a ja potraktuję to raczej jako pamiątkę ciekawej nowej znajomości aniżeli łup fanboya. Wszystko ewoluuje w stronę spotkania ludzi, wymiany doświadczeń i dowiedzenia się czegoś o pracy innych twórców i pokazuje mi jaka drogę przebyłem w świecie komiksu. Widzę wtedy, że jakaś jednak przebyłem- to akurat kop w górę:)
 W tym roku było kilku gości specjalnych, z którymi miałem okazję obcować, pomijając oczywiście Grzegorza Rosińskiego, który jest zawsze. I dobrze. Żeby mu się chciało jeszcze przez wiele lat, mając na względzie wiek którego aktualnie dożywa. Niewątpliwie najbardziej wzbudzającymi pozytywne emocje gośćmi byli twórcy znakomitej serii "100 Naboi", czyli Eduardo Risso i Brian Azzarello. Obaj bardzo sympatyczni i skorzy do rozmowy ludzie przyciągnęli masy żądne autografu i rysunku w każdej możliwej publikacji jaką udało się znaleźć. Jest to jedna z kilku przyczyn, dla których mógłbym bez większych wyrzutów sumienia krzywdzić innych ludzi. Szlag mnie trafia jak widzę ciągle te same twarze stojące zawsze na samym początku kolejki do każdego gościa z taką ilością komiksów do podpisu, że mogli by obdzielić nimi średniej wielkości miasteczko. Na przykład Chicago. Co jeszcze bardziej wkurzające, to to że takiemu gościowi siedzącemu przez 2-3 godziny i rysującemu w tych albumach w pewnym momencie zaczyna brakować czasu i sił, a kolejka wciąż długa i co wtedy robi? Przestaje rysować, a organizatorzy oświadczają że od tej chwili będą tylko podpisy. W tym momencie Zbieracz zataczając się pod ciężarem zdobytych po raz kolejny masy rysunków triumfalnie idzie do następnej kolejki która zacznie za nim tworzyć się za jakieś 3 godziny, a pozostali kolejkowicze, którym udało się dostać do kolejki pomiędzy prelekcjami i spotkaniami, jak zwykle odejdą w najlepszym przypadku tylko z autografem a w najgorszym przypadku z niczym. Tak się działo tez tym razem w przypadku Risso, który cierpliwie i bardzo niestety powoli wrysowywał się pierwszym 10-12 osobom a potem musiał dać za wygraną z czasem i organizatorami. Co ciekawe na drugi dzień, wbrew planom również postanowił zaspokoić potrzeby polskich fanów i rozdawał autografy, a co ciekawe przyniósł kilka plansz do rozdania które przygotował dnia poprzedniego w hotelu. Jest to niezwykłe podejście i za samo to, bardzo polubiłem tego człowieka, który w prywatnej rozmowie był bardzo rzeczowy, sympatyczny i otwarty. W odróżnieniu od Risso,  Brian Azzarello rozdawał autografy bardzo szybko, a zaoszczędzony czas poświęcał zawsze na rozmowy z ludźmi. chętnie dyskutował na temat filmów, komiksów, całego przemysłu rozrywkowego i wkurzał się kiedy rozmówca zachowywał się jak fanboy. Jeśli tylko traktowało się go jak zwyczajnego człowieka, można było porozmawiać z nim na wszystkie tematy, ale jeśli zaczynało się występ żonglera wazeliną Brian spoglądał spomiędzy swojego owłosienia i nawet jeśli nic nie powiedział ( a potrafił i to bardzo zabawnie), to widać było "not again...".
Po dwóch latach w Łodzi pojawił się ponownie Ramon Perez, z którym miałem przyjemność prowadzić warsztaty i spotkanie, a który jest wg mnie rysownikiem o bardzo dużym potencjale i spodziewam się niejedną naprawdę dobrą historię jego autorstwa ustawić sobie na półce. Pierwsza mam nadzieję pojawi się już całkiem niedługo, gdyż Ramon podjął współpracę ze studiem Jima Hensona ( iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii ^. ^), a efekt tej współpracy 120- stronnicowe Tale of Sand będzie do nabycia już pod koniec roku, jako część celebry 75 urodzin Jima Hensona. Podczas warsztatów można było obejrzeć oryginalne plansze z tej historii zarówno w szkicu i jak i w tuszu, co jeszcze raz utwierdziło moją wiarę w talent Ramona.
Do Łodzi przybył również niestety Simon Bisley, który po raz pierwszy nawiedził nasz kraj w czerwcu tego roku jako gwiazda BFK, o którym (przyznaje z biciem w pierś) nic nie napisałem, choć zacząłem. Mam również nieskrywaną i rzadką nadzieję, że Szymon ( posiadający niestety polskie korzenie), już nigdy więcej na polskim festiwalu nie zagości, a organizator który to uczyni wykona sobie zgrabny i ekskluzywny strzał w mosznę. Nieczęsto zdarza mi się nie chcieć mieć do czynienia z kimkolwiek na zasadzie permanentnej. Simon dokonał tego z niezwykłą gracją kulawego tyranozaura w niespełna 3 dni. Jeśli się zsumuje czas jaki spędziłem w jego towarzystwie bliższym lub dalszym ( czyli w zasięgu mojego wzroku,a mam dość dobry), 4 godziny wystarczyły żebym uznał Biza za totalnego debila i chama. A znam wielu rożnych ludzi. Rozbuchane ego i przekonanie o własnym gwiazdorstwie w połączeniu z alkoholem i totalnym brakiem szacunku dla kogokolwiek ( włączając w to fanów komiksu, twórców starszych i większych od niego oraz organizatorów), uplasowały go na samym dole mojej drabiny szacunku. Rozpychając się przed Risso, Raczkiewicza, Rosińskiego i bezczelnie gryzmoląc na ich sztalugach podczas wyborów Miss Festiwalu zarobił pierwsze w historii tej imprezy gwizdy i buczenie podczas głosowania. Niszcząc komiksy fanów i rysując na nich obraźliwe lub totalnie zlewcze rysunki zasłużył na wielkiego festiwalowego bana. Na szczęście ta postać to najczarniejszy element całego festiwalu i pomijając drobne nieporozumienia na samej Gali oraz zbyt głośne moim zdaniem ustawienie głośników podczas wieczornego koncertu, cały Festiwal uważam za bardzo udany. Poważnie mówię o tych głośnikach. Nie dość, że nie słyszałem ani jednego słowa podczas koncertu Cool Kids of Death, to nie słyszałem melodii podczas części, w której przodował Akira Yamaoka. Może jednak mam zbyt wygórowane potrzeby audiofilskie..
Clay z nagrodą za najlepszy album. Udostępnione przez Marcina Łuczaka z jego egzemplarza Scientii:)

Varia
W tym roku sam program imprezy wydał mi się jakby uboższy niż zazwyczaj. Nie chodzi mi tu bynajmniej o ubogość merytoryczną, a o ilość punktów programu. Jak nigdy przedtem miałem czas i możliwość zobaczenia i posłuchania wszystkiego co chciałem a i międzyczas się znalazł co by po obcować z ludźmi, posłuchać komplementów i porysować im co nieco. To, że niewiele się punktów nakładało było miłą odmianą od poprzednich edycji MFK, a właściwe ich rozłożenie spowodowało, że w przeciwieństwie do poprzednich lat, niedziela nie była dniem całkowicie wyludnionym. Oczywiście, o pewnej godzinie wystawcy powoli zaczęli znikać, a odwiedzających tłum przerzedzać, ale było to dużo później niż zazwyczaj.
Sama Gala wieńcząca całą imprezę przyniosła dwie miłe niespodzianki. Pierwsza, to wspomniana nagroda dla Scientii, a druga to zupełnie zaskakujący doktorat Humoris Causa dla Jarka Obważanka. Zaskakujące, ale zupełnie zasłużone. Tradycyjną żenadą pochwaliły się patronujące imprezie Urzędy i Ministerstwa wychwalając pod kulturalne niebiosa potencjał i wkład inicjatywy festiwalowa inicjatywę, prężąc się dumą na światową stolice komiksu, wiążąc liczne nadzieje, spostrzegając niezwykłe zdolności, podkreślając zaangażowanie i każąc dokładnie wyjaśniać sobie rokrocznie czym jest tenże festiwal i z czymże się to je podczas składania podań o dotacje na MFK. Nietradycyjna była z kolei nieobecność Bartosza Sztybora na podium w minimalnej chociaż ilości. Ani dobrze, ani źle. Dziwnie, pusto i inaczej po prostu.. Występy kolegów z młodszej imprezy growej nie wypełniły tej luki, nawet kiedy podziękowali za udział w Festiwalu Gier i Komiksu.
Mimo licznych, wczesnych i dogłębnych poszukiwań nie udało mi się niestety dostać kilku komiksów, bezskutecznie przeze mnie poszukiwanych, jednak spełniła się moja cicha nadzieja na dostanie w łapki  i krótką zabawę nowym gadgetem Wacomu- Inkletem. Nie byłem do końca pewien, ale liczyłem na to że dystrybutor nie przepuści okazji pokazania tego nowego cuda, nawet jeśli premiera jest dopiero za jakieś 2 tygodnie. Nowa zabawka jest co prawda jeszcze lekko niedopracowana programowo, ale może to tylko kwestia egzemplarza pokazowego który od dawna pokazywany w różnych miejscach może zawierać jeszcze naprawione już bugi. Niemniej jednak gdy już udało się podłączyć i zamontować urządzonko, działało bardzo sprawnie. Pojawiały się niestety drobne niedociągnięcia i przekłamania kreski, jednak dokładność jaką i tak zapewnia i ilość opcji do ogarnięcia i wykorzystania stanowi ciekawą propozycję pod świąteczne drzewko:) Urodziny niestety już miałem:)
Lekkim zawodem okazała się inicjatywa środowiska poznańskiego ( aż mi się serce kraje), które przywiozło ze sobą efekty konkursu Ligaturowego, a mianowicie wystawę multimedialną i katalog przesianych prac konkursowych. I tu i tu można było znaleźć mój komiks, jednak wystawy nie dane mi było obejrzeć z braku czasu, mam tylko fotografię z bloga Marka Turka.

Może oceniam na wyrost, ale chyba nie żałuję że nie dotarłem tam. Kieszonkowego katalogu z moja pracą również nie dane mi było posiąść, gdyż organizatorzy ekscentrycznie ominęli ideę egzemplarza autorskiego, zastąpiwszy ją pewnym rabatem przy zakupie. Nietypowe, ale mnie nie bierze, chyba sobie odpuszczę.


Inicjatywy
Podczas festiwalu miały oczywiście miejsce zakulisowe rozmowy na tematy różne okołokomiksowe i komiksowi służące. Łódź jako stolica komiksu nie zamierza zrzekać się swojego tytułu i organizatorzy Festiwalu, jako następny krok planują stworzenie na wzór brukselski Centrum Komiksu. Idea na razie w powijakach, odległa i niesprecyzowana, jednak warta poświęcenia pamięci. Znacznie bliżej i bardziej realnie ma się dziecko dawnej stolicy, ale Polski- Krakowa. Już za mniej więcej miesiąc swoje podwoje otworzy Małopolskie Studio Komiksu, którego dumni rodzice byli jak najbardziej obecni i zbierali liczne dary od wróżek chrzestnych, czyli rysowników i wydawców. Dary w postaci komiksów do zbiorów MSK i oryginalnych grafik były chętnie rozdawane, w czym i ja miałem swój skromny udział.

Ogólnie Festiwal bardzo na plus. Pogoda niespotykana często na MFK, atmosfera i ludzie świetni i mimo przewietrzenia portfela na różnorakie najpilniejsze potrzeby jak zawsze mogę śmiało stwierdzić, że było warto:)